Złombol 2014 Katowice (PL) - Lloret del Mar (E) - 6500 km Polonezem Atu - część trzecia

16.09.2014

LEVANTO - GENUA - LE LEVANDOU

Paweł zerwał się o 5-tej rano i zrobił pobudkę. Po trzech godzinach snu !!!
Na parkingu już były pierwsze oznaki życia. Ludziska się pakowali, jedli śniadanie. Zaczęli pojawiać się pierwsi spacerowicze mocno zdziwieni inwazją z Polski.
Niektóre załogi przeprowadzały gruntowne modyfikacje aut - ostatnie kilkadziesiąt kilometrów serpentyn wczorajszego etapu, mocno dały w kość zarówno kierowcom jak i samochodom.






Około 6-tej pojawili się znowu Karabinierzy - tym razem grupą kilku busów. Widząc, że polska okupacja jest tylko chwilowa - oddalili się na z góry upatrzone pozycje (może okopali się w okolicy jakiegoś Burdello Bum Bum).
Bez śniadania, ba - nawet bez kawy ruszyliśmy w dalszą drogę. Po kilkunastu kilometrach serpentyn wypatrzyliśmy jednak ruiny jakiegoś pensjonatu i tam zatrzymaliśmy się na śniadanko i toaletę.



W pierwszej napotkanej miejscowości uzupełniliśmy gaz i ruszyliśmy w stronę Portofino. Gdy zjechaliśmy na wybrzeże wylądowaliśmy w uroczym miasteczku Rapalla. Kilkunastominutowy spacer po promenadzie i w dalszą drogę.








Kolejne tysiące zakrętów i dotarliśmy do Portofino. Brak miejsc do parkowania, upływający czas a przede wszystkim niepokojąco wzrastająca temperatura silnika zmusiła nas niestety do odwrotu. Zbliżała się 14-ta a my nawet nie dotarliśmy do Genui.









Genua nas pokonała - gorąco, auto bliskie zagotowania, korki i uciekający czas. Jedynym ratunkiem była ucieczka na autostradę. Przed nami jeszcze prawie 400 km do celu dzisiejszego etapu.

Na parkingu przy autostradzie spotykamy różne załogi złombolowe. Okazuje się, że sporo załóg jest już w tarapatach. Główne problemy to prąd i temperatura. Pożyczamy jednej z załóg regulator napięcia i ruszamy dalej.





W okolice Nicei docieramy o 18-tej. Możemy zapomnieć o zjeździe do Monte Carlo. Do celu ponad 200 km, z czego spory kawałek lokalnymi drogami. Spotykamy Poloneza na świętokrzyskich tablicach, marnie im idzie. Nadają przez radio, że mają kłopoty. Na domiar złego nas nie słyszą. Mrugamy światłami na znak, że słyszymy. Załapują o co chodzi i tak się komunikujemy przez kilkanaście minut. Zjeżdżamy do zatoczki. Z silnika Coro wydobywają się niepokojące odgłosy, brakuje mocy. Nic nie zaradzimy, możemy tylko ich eskortować żeby nie byli sami w razie awarii. Kolejne kilometry jedziemy w duecie żółwim tempem i tak osiągamy Francję. Pojawia się coraz więcej załóg, zjeżdżamy na popas a scyzoryki jadą dalej.






W okolice Saint-Tropez docieramy późno w nocy. Ponieważ podjęliśmy decyzję, że i tak wracamy Lazurowym Wybrzeżem odpuszczamy zwiedzanie. Jesteśmy wykończeni, zależy nam tylko na dojechaniu do kempingu. Pierwsza lokacja w całości zajęta, kilkanaście ekip debatuje na parkingu, inne kręcą się po okolicy. Jedziemy w poszukiwaniu noclegu. Znajdujemy agroturystykę z polem namiotowym, na podwórku dwa Rendże Classiki. Dołącza do nas jeszcze Skoda i Trabant, szukamy właściciela. W recepcji przed telewizorem kima jakiś gość. Tłumaczy nam, że już jest po pracy i mamy przyjechać jutro - k....., p... żabojady.  Żadne tłumaczenia nie skutkują tym bardziej, że nie gada w żadnym cywilizowanym języku. Jedziemy dalej, kolejny kemping to samo - jutro. Jedna z załóg dostaje koordynaty kempingu na którym zadekowało się kilkanaście teamów. Jedziemy. Wjeżdżamy na teren i zanim gość z recepcji zdążył zareagować, Aśka wyskakuje z samochodu zarzuca go tysiącem słów we wszystkich znanych sobie językach. Dzielny recepcjonista zachował się niczym francuski ruch oporu - powiedział O La La i skapitulował. Zostawiamy dowody i wjeżdżamy na teren. Zbulwersowani Francuzi pakują kampery i przestawiają się na drugi koniec kempingu. My idziemy spać...

POWRÓT DO CZĘŚCI PIERWSZEJ

POWRÓT DO CZĘŚCI DRUGIEJ

CZĘŚĆ CZWARTA

www.camp4x4.swietokrzyskie.net.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz