Bosfor 2010 - Wyprawa 4x4 do Rumunii, Bułgarii, Turcji, Grecji





PRZYGOTOWANIA

Po zeszłorocznej wyprawie do Albanii bardzo chcieliśmy zobaczyć wschodnią część Bałkanów. Byliśmy pewni, że pojedziemy do Rumunii i Bułgarii. Planując na mapie Europy trasę wyprawy spojrzałem w dolny prawy róg.
A może dotkniemy innego kontynentu?
Decyzja zapadła błyskawicznie - jedziemy przez Słowację i Węgry do Rumunii, dalej przez Bułgarię do Turcji. Wracamy przez Grecję, Bułgarię, Rumunię, Węgry i Słowację.
Trasa około 6.000 km, mamy na to około 2,5 tygodnia. Chcemy zobaczyć jak najwięcej, żeby wiedzieć gdzie wracać. Plan ambitny, dużo znaków zapytania. Czy nasze 14-letnie Disco podoła? Czy my podołamy? Czy budżet podoła?
Tokaj - Węgry
Przygotowanie samochodu na całe szczęście ograniczyły się do wymiany tylnych amortyzatorów i sprawdzenia stanu płynów ustrojowych. Jedziemy sami, więc o ekstremalnych przeprawach terenowych możemy zapomnieć. Nastawiamy się na trakty bite, ale niekoniecznie asfaltowe. Noclegi planujemy na łonie natury, więc trzeba było zmajstrować zabudowę do samochodu, umożliwiającą spanie. Większość bagaży trafia na dach.

22.08.2010 - Dzień Wjazdu
Ruszamy o 14.00-tej. W Kołbieli tankujemy 70 litrów bioestra i roztaczając woń smażonych frytek kierujemy się w stronę Lublina, dalej na Rzeszów, Duklę, by około 20.00-tej dotrzeć do granicy. Na ostatniej stacji dolewamy  paliwa, nie wlazło nawet 40 litrów - nie jest źle, z kurnikiem na dachu, na AT-kach poniżej dyszki na setkę :) (dla nie wtajemniczonych - kurnik to bagażnik dachowy, AT-ki - typ opony terenowej).
Około północy docieramy do Tokaju - mam dosyć jazdy. Aśka padła jeszcze po słowackiej stronie. Szukam miejsca na nocleg. Miejsce na biwak zawsze lepiej znaleźć za dnia, bo rano może się okazać, że śpimy przy autostradzie albo na wysypisku śmieci.
Wbijam się samochodem na dróżkę między winnicą a plantacją kukurydzy, po kilkuset metrach nasza dyskoteka jest totalnie ukryta w zaroślach. Mogę złapać kilka godzin snu.


23.08.2010 - Maramuresz - pierwszy kontakt z Rumunią
Pobudkę robimy o świcie, o 8.00 zaczynamy zwiedzać Tokaj. Wszystko pozamykane, robimy trochę zdjęć i zmykamy. Rumunia czeka. W Satu Mare kupujemy winietę, korzystamy z bankomatu i jedziemy do Sapanty.
Z trafieniem na Wesoły Cmentarz nie mieliśmy żadnych problemów, do samej bramy prowadzą strzałki.
Wrażenie piorunujące - setki niebieskich grobowców z płaskorzeźbami przedstawiającymi scenki z życia "lokatorów" nekropolii.

Wesoły Cmenatrz - Sapanta

Ruszamy dalej w stronę Baia Mare - Planowałem przebić się skrótem nie korzystając z drogi Nr 18. Kilka kilometrów na wschód od Sapanty skręcamy w prawo w rokującą szutrówkę. Szutrówka stopniowo zaczęła się zmieniać w wąwóz, a potem w wyschnięte koryto górskiego, bardzo kamienistego potoku. Zaczynamy mieć obawy, nie mamy osłon podwozia a głazy coraz większe. Na szczęście nagle wyskakujemy na równą i płaską połoninę. W kierunku Baia Mare prowadzi kilkanaście różnych dróżek. Próbujemy losowo kilka z nich, każda niestety przecięta przez głębokie rozpadliny wytworzone przez spływającą wodę. W dole widzę Sarasau, widzę nawet kilkaset metrów poniżej równą szutrówkę, którą jedzie furmanka.
Nasz Land Rover Discovery - Maramuresz - Rumunia

Jedyna w miarę równa dróżka prowadzi przez szeroką na około 5 m rzeczkę o nieznanej głębokości. Pokonujemy bród i jesteśmy na drodze prowadzącej do Sarasu. W lesie droga jednak zaczyna kluczyć i w końcu wyjechaliśmy w następnej miejscowości - Valea Hotaruli. Akcja z szukaniem drogi zajęła nam blisko cztery godziny i oprócz skoku adrenaliny i niesamowitych widoków nie zbliżyła nas do Baia Mare.
Dalej już spokojnie 18-tką docieramy do kolejnego punktu podróży. Ponieważ na jutro mieliśmy zaplanowaną Transalpinę, a pora zrobiła się mocno popołudniowa ruszamy w kierunku Alba Iulia.
Śpimy kilkanaście kilometrów przed Alba Iulia koło Teius.


24.08.2010 - Transalpina - Koniec legendy

Po śniadaniu zaglądamy do przewodnika - może jeszcze przed Transalpiną zdążymy coś ciekawego zobaczyć. Okazuje się, że w Alba Iulia jest cytadela. 


Alba Iulia  - Rumunia

Zwiedzanie cerkwi, i murów obronnych zajmuje  nam około godziny. Tankujemy 40 litrów paliwa jedziemy dalej w kierunku osławionej drogi 67C. Czy coś jeszcze z niej zostało?

Wjeżdżamy na Transalpinę, droga leniwie wije się wśród lasów. GPS w okienku "wysokość n.p.m" dodaje kolejne dziesiątki metrów. Dojeżdżamy do jeziora Vidra, tam na chwilę opuszczamy Transalpinę i jedziemy szutrową drogą 7A. Może da się objechać jezioro... Po kilkunastu kilometrach drogę zagradza nam szlaban. W pojedynkę nie mam tyle odwagi, żeby go omijać i jechać dalej - wracamy do zapory. Po przekroczeniu 1300 n.p.m pojawiają się pierwsze braki w asfalcie i ekipy budowlane. Po przekroczeniu linii lasu Karpaty ukazują nam cały swój majestat.


Widok z Transalpiny - słynnej drogi 67C - Rumunia
Transalpina - Proces Asfaltowania - Rumunia

To nic, że Transalpina została wyasfaltowana, i tak jest to jedno z bardziej niesamowitych miejsc jakie widzieliśmy. Dla spragnionych jazdy offroadowej są setki dróżek odchodzących od słynnej drogi 67C.
Na pewno przestała być drogą dla wybranych, ale na pewno nadal zostanie obowiązkowym punktem zwiedzania Rumunii.

W Novaci zatrzymujemy się na popas i analizujemy dalsze plany. Następnym punktem wycieczki mała być szosa Transfogorska, zamek Drakuli i dalej na wschód w kierunku Morza Czarnego. Jednak, żeby nie mieszać wspomnień robimy korektę. Jedziemy nad morze - Góry Fogarskie i Transylwanię zostawiamy na powrót.

Późnym popołudniem ruszamy w kierunku Constanty. W Bukareszcie dolewamy 20 litrów paliwa i wyskakujemy na autostradę (pierwszą od wyjazdu z domu). Do Constanty docieramy późną nocą, nie mam siły szukać campingu, ani ustronnego miejsca - śpimy koło lotniska w krzakach - i tak do świtu zostało tylko kilka godzin.

25.08.2010 - Mamaia

Dzisiaj decydujemy, że śpimy na campingu. Jedziemy w stronę kurortu Mamaia. Przede wszystkim chcę zweryfikować czy prawdą było w Top Gearze, że roi się tam od Ferrari, Porsche i tym podobnych samochodów. Pierwszą oznaką wyjątkowości miejsca jest płatny wjazd na teren miejscowości.

Zaczyna coś mi się kołatać w głowie, że znam to miejsce. Wszak byłem tu w 1978 i może coś mi się odświeża w pamięci...Bezbłędnie trafiam na camping, poznaję te same okrągłe kible !!! Za namiot, samochód i dwie osoby płacimy około 40 zł. Decydujemy, że zostajemy tu dwa dni. Rozbijamy się przy samym wyjściu na plażę - całe pole namiotowe kibicowało naszej dyskotece jak przedziera się w sypkim piachu, żeby dowieźć nas jak najbliżej morza.

Nasz Land Rover na plaży - Mamaia - Rumunia
Ferrari, Ford Mustang - takie samochody parkują pod Hotelem - Mamaia - Rumunia

Ogarniamy się jako tako i spadamy na plażę. Po południu wyruszamy na zwiedzanie kurortu.
Telewizja nie kłamie (przynajmniej BBC) - pod jednym z hoteli stoi plejada najdroższych fur świata.
Na plaży widoki też niczego sobie. Dziewczyny opalają się prawie nago.

Dziewczyny opalają się topless w samych stringach - Mamaia - Rumunia

26.08.2010 - Mamaia, Histria, Constanta
Zaczynamy od plażowania, po południu w ramach odpoczynku jedziemy zwiedzić rezerwat archeologiczny w Histrii.  Potem oglądamy kasyno w Constancie i idziemy na piwo na deptak. Czyli nic ciekawego.

27.08.2010 - Przenosiny do Bułgarii
Aśka z samego rana spada na plażę. Ja trochę zaczynam się pakować, ale po paru minutach idę schłodzić się do morza. Koło południa upał nas wygania z plaży i pakujemy się już na serio.
Tankujemy 60 litrów paliwa, wygrywamy na stacji szklankę ze Shrekiem i walimy na granicę z Bułgarią.
Na granicy kupujemy za 5 Euro winietkę i jedziemy na południe wzdłuż wybrzeża. Naszym celem jest przylądek Kaliakra. Po drodze koło miejscowości Kamen Bryag odkrywamy rezerwat archeologiczny Yailata, po którym snujemy się parę godzin.

Rezerwat archeologiczny Yailata - Bułgaria
Śpimy nieopodal na jednej z najbardziej urokliwych plaż Bułgarii  - Bolata (Болата)

28.08.2010 - Varna, Nesebar
Rano zaliczamy Słoneczny Brzeg - masakra taka, że nawet nie wysiadamy z samochodu. 7-ma rano a już ścisk taki, że aż trudno sobie wyobrazić co będzie za parę godzin. Jedziemy dalej, do Varny - akurat trafiamy na poranny szczyt komunikacyjny. Dodatkowo Varna gości dzisiaj jakieś głowy państwa - totalny paraliż. Wynosimy się czym prędzej dalej na południe, w stronę Nesebaru, który jest naszym dzisiejszym punktem docelowym.
Po drodze trafiamy na urokliwą plażę, na której spędzamy kilka godzin. Około 16-tej dojeżdżamy do miasta Nesebar. Zwiedzanie, obiad, pamiątki - na parking trafiamy już po zmroku.

Nesebar - Bułgaria
Wieczorem w Burgas uzupełniamy zapasy i kierujemy się w stronę Sozopola. Śpimy w przypadkowym miejscu koło Sozopola.

29.08.2010 - Sozopol, Primorsko, droga do Turcji

Port rybacki - Sozopol - Bułgaria
Rano zwiedzamy Sozopol. Śniadanie i kawa w urokliwej knajpce. Szybki przeskok dalej na południe.
Plażowanie na  koło Lozenec. Wczesnym popołudniem ruszmy w kierunku granicy Tureckiej.

Już na początku nawigacja wpuszcza nas w kanał i nie jedziemy drogą na Male Tarnovo. Jedziemy jakimś starym duktem , miejscami pozarywaną drogą kilka godzin. Co chwila tabliczki "strefa nadgraniczna". Nie wiemy nawet do końca czy jazda tędy jest legalna. Jednak docieramy do Malkovo Tarnovo. Mając świadomość cen paliwa w Turcji tankujemy samochód po korek - wchodzi 70 litrów.
Około 16-tej docieramy do granicy z Turcja i zaczyna się korowód biurokratyczno okienkowy.
Sprawy wizowe szybciutko - po oskubaniu nas z 30 Euro i po pół godzinie mamy w paszportach pieczątki.
Schody zaczynają się przy sprawach samochodowych - nie mamy Zielonej Karty na Turcję (moja wina - nie spojrzałem przed wyjazdem) - kolejne okienka i za jedyne 20 Euro jesteśmy posiadaczami OC na Turcję.
W kolejnym okienku kontrola całości dokumentacji i możemy jechać. Po przejechaniu 100 metrów szlaban kontrola czy wszystko zostało prawidłowo skontrolowane i po półtorej godzinie jesteśmy w Turcji.
Pomykamy szeroką betonową drogą wśród jednostek wojskowych do Kirklareli i odbijamy na Karacakoy.
Nie chcemy jechać autostradą. Wszędzie gigantyczne tureckie flagi, strasznie wieje i jeszcze robi się ciemno.
Zmykamy z drogi głównej na jakąś pasterską ścieżynkę i jedziemy kilka kilometrów w głąb. Gdy już mamy pewność, że  jesteśmy poza zasięgiem osób niepowołanych, idziemy spać. Jutro Stambuł.

30.08.2010 - Stambuł, Adampol (Polonezkoy)


Wstajemy o 5 rano, wypijamy tylko kawę i ruszamy dalej. Wedle moich informacji campingi w Stambule rozmieszczone są nad brzegiem Morza Marmara, więc musimy przedostać się na południe. W  Saray odbijamy na Silivri i znajdujemy się na przedmieściach Stambułu. Kilka godzin przedzieramy się przez miasto, nawigacja okazuje się mało przydatna i wpuszcza nas w jednokierunkowe uliczki pod prąd, w bramy przez które nasze Disco nie ma szans się przecisnąć. Kolejne campingi okazują się zwykłymi parkingami na których piknikują tureckie rodziny. Jeszcze dobrze do Turcji nie wjechaliśmy a już mamy dość.
Podejmujemy jedyną słuszną w tej sytuacji decyzję - musimy się umyć, zjeść, zrobić wietrzenie i przegląd ubrań - jedziemy od razu do Adampolu i tam robimy bazę wypadową na Stambuł.
Wszystko pięknie, tylko że od Adampolu dzieli nas mała przeszkoda - Cieśnina Bosfor. Musimy wykombinować sposób  na przeprawienie się na drugą stronę. Mamy do wyboru kilka promów, i dwa mosty. Wydaje się, że łatwiejszym i bezpieczniejszym sposobem jest most. Wszak wiadomo gdzie wylądujemy po drugiej stronie. Zaczynamy szukać wjazdu na most. Dobrze kombinując, że jak znajdziemy strzałki "autostrada Ankara" to droga będzie wiodła przez most. Na moście okazuje się, że trzeba płacić - jak tylko pytanie? Szlabanów co prawda nie ma, ale są bramki z dziwnymi budkami. Żadnego kiosku z kasjerem, żadnej dziury na pieniądze, karty się nie da wsadzić.
Za nami zaczyna się robić korek, ludzie trąbią. Sąsiednia bramka zblokowana przez taksówkarz, który biega gestykulując od samochodu do samochodu. W końcu ktoś podsuwa najlepszą radę - jedź k... machając ręką w kierunku Azji. Jedziemy - najwyżej nas zgarną przy wyjeździe, na granicy, albo przyślą rachunek do domu. Ruszamy przez bramkę, zaczyna wyć syrena, migają światełka ... i nic - żadnego ostrzału, pościgu. Zadowoleni z siebie wjeżdżamy do Azji. Bez problemów znajdujemy Polonezkoy i pensjonat Pani Heleny Ryży.
Mamy do wyboru rozbicie namiotu lub pokój. Wybieramy pokój, tym bardziej, że cena dla Polaków bardzo przystępna. Chwila pogawędki z przesympatyczną właścicielką, śniadanie, kąpiel i jedziemy na podbój Stambułu.
Bosfor - Turcja

Parkujemy po Azjatyckiej stronie przy porcie Harem. Tramwajem wodnym przeskakujemy Bosfor i zaczynamy zwiedzać Stambuł. Na zwiedzanie mamy tylko dwa dni, więc plan musi zostać okrojony do minimum. Na dodatek w Aśkę wstąpił duch zakupów, ja muszę spróbować prawdziwego tureckiego Kebaba i Chałwy.
Zatrzymujemy się przy pierwszym z brzegu Donner Kebab. Jestem zawiedziony. Kebab jest wielkości małego Cheesburgera i w niczym nie przypomina naszego "tureckiego kebaba".
Trochę zagubieni wędrując od meczetu do meczetu docieramy do Wielkiego Bazaru. 
Mnogość wszystkiego, natręctwo sprzedawców i ceny powodują, że wychodzimy wykończeni i z pustymi rękami. Zaliczamy jeszcze Błękitny Meczet i wracamy na przystań promową.

Błękitny Meczet - Stambuł - Turcja

Stambuł nocą - Turcja
Kilka nocnych zdjęć i jedziemy do Polonezkoy. Prawie całą noc spędzamy na pogaduchach z synem właścicielki - Tadeuszem.  Dowiadujemy się wiele o tureckich zwyczajach, o życiu polskiej mniejszości. Pełni wrażeń idziemy spać, uskuteczniamy jeszcze polowanie na skorpiona, który przyplątał się nam do pokoju  i spędzamy pierwszą noc  w normalnym łóżku.
31.08.2010 - Stambuł, Adampol (Polonezkoy)

Po śniadaniu robimy drugie podejście do Stambułu. Parkujemy ponownie w Haremie. Tym razem nie na parkingu portowym, tylko na małym parkingu dalej od nabrzeża. Wytargowaliśmy cenę ponad dwa razy niższą niż w porcie. Daje to nam okazję do połażenia trochę po części azjatyckiej. Tam Aśka znajduje kilka bazarów z normalnymi cenami i zaczynami targać kilka siatek z ciuchami. Zahaczamy o parking żeby zostawić zakupy. Potem na prom i znowu jesteśmy w Europie. Planujemy odwiedzić Hagia Sofia. Zaczynamy od przyległych mauzoleów, potem wystawa fotograficzna architektury islamu.
Hagia Sofia w całej okazałości - Stambuł - Turcja

Mauzoleum - Hagia Sofia - Stambuł - Turcja
Most nad Bosforem - Stambuł - Turcja
Grillowana ryba sprzedawana przez rybaków - Stambuł - Turcja
Docieramy w końcu do kolejki do głównego punktu programu na dziś. Ogonek na kilkaset metrów - po 40 minutach stania mam dosyć - pasuję. Musi nam wystarczyć opis i zdjęcia a przewodnika Wiedzy i Życia. Jemy koło mostu do Złotego Rogu u rybaków którzy grillują ryby na łodziach - wyborne żarcie - lepsze od tego zakichanego kebaba. Do wieczora snujemy się po mieście i wracamy do Adampola.
Już po zmroku zmuszamy się do spaceru po Polonezkoy.
01.09.2010 - Adampol (Polonezkoy) - Grecja

Rano Tadeusz pokazuje nam dwie ciekawe rzeczy - Land Rovera ojca i Dom Pamięci rodziny Ryżych. Rozmawiamy o naszym planie dalszej drogi. Planowaliśmy objechać Morze Marmara i przez Dardanele powrócić do Europy. Tadeusz stwierdza, że szkoda czasu i nic ciekawego nie zobaczymy. Nie oponujemy za mocno - trochę mamy dosyć Turcji jak na pierwszy raz.
Pogoda się zepsuła - zaczęło lać i zrobiło się zimno - chyba czas odwiedzić słoneczną Helladę.
Pakujemy się i obieramy kurs na Saloniki. Pogoda paskudna i decydujemy się na jazdę autostradą.
Formalności na granicy trwały 5 minut i Grecja przywitała nas słoneczną pogodą.
Od razu na stację benzynową - Turcja pochłonęła prawie cały bak paliwa. Lejemy 50 litrów, żeby starczyło do Bułgarii. Przed wieczorem docieramy do Kawali i wbijamy się w góry na nocleg.
Znowu spanie w Land Roverze.

02.09.2010 - Kawala Halkidiki

Pobudka o świcie z góry podziwiamy brzeg Morza Śródziemnego z masywem wyspy Thasos.
Zjeżdżamy do Kawali, krótki spacer i zmykamy szukać jakiejś ustronnej plaży. Znajdujemy świetne miejsce po zachodniej stronie Zatoki Kawala na końcu malutkiego półwyspu. Myślimy nawet, żeby zostać tam na noc, ale przydałoby się jeszcze coś zobaczyć.

Widok na wybrzeże koło Kawali, w oddali wyspa Thasos - Grecja
Zjazd do Kawali - Grecja
Plaża nad Zatoką Kawala - Grecja
W drodze na Halkidiki - Nasz Land Rover całej okazałości
Udajemy się dalej na Halkidiki (Chalkidiki).
To był największy błąd na naszej wycieczce - dojechaliśmy do połowy półwyspu i nic ciekawego nie widzieliśmy - same miejscowości turystyczne z hotelami i straganami. W miejscowości Olimpiada zawracamy i zajdujemy dziką plażę na nocleg. Usypiają nas fale rozbijające się o skalisty brzeg.


03.09.2010 -  Halkidiki (Grecja) - Melnik (Bułgaria)

Słońce budzi nas o świcie, o tyle dobrze że nie musimy już szukać plaży.
Wschód słońca nad Thasos - Halkidiki (Chalkidiki)- Grecja
Land Rover na plaży - Halkidiki (Chalkidiki) - Grecja
To ostatni dzień nad morzem - od teraz przed nami już tylko góry. Po południu ruszamy w stronę domu, do Bułgarii. Zaliczamy jeszcze sklep ogrodniczy - Aśka chce koniecznie kupić drzewko oliwne i figowca. Pierwszym naszym przystankiem jest słynny Melnik. Miasteczko zagubione w górach słynne z najlepszego w Bułgarii wina.
Melnik - Bułgaria
Zwiedzamy, oczywiście kupujemy kilka flaszek do domu i na prezenty i ruszamy w kierunku Ryły.
Śpimy w górach koło Blagoevgradu

04.09.2010 -  Monastyr Rylski, SofiaRano zaczyna się psuć pogoda, zwijamy biwak i zjeżdżamy z gór. Przy wyjeździe na asfalt coś zaczyna łupać w tylnym kole. Mamy awarię - okazało się że strzeliło dolne mocowanie amortyzatora. Amortyzator wyskoczył z gniazda, rozsunął się i tłucze o felgę. Przypinam amortyzator taśmą do bagażu i jedziemy dalej, mając na uwadze jakiś warsztat - potrzebna spawarka.
W Blagoevgradzie znajdujemy szrot z warsztatem. Spawarki nie mają, ale na placu stoi rozebrany Land Rover Discovery. Za fabryczny, mocno przechodzony amortyzator chcą 60 Euro - normalnie rozbój. Sprawdzam czy taśma trzyma i jedziemy dalej.
Po drodze widzimy plansze reklamowe - "Piramidy Stob" - skręcamy żeby zobaczyć co to takiego.


Piramidy - Stob - Bułgaria
Okazuje się, że określenie piramidy jest mocno na wyrost, ale spacer był ciekawy. Widoki przepiękne, a i organizmy podczas marszu mocno się dotleniły.
Jedziemy dalej do Monastyru Rylskiego. Tutaj nic nie jest na wyrost. Zdecydowanie jest to obowiązkowy punkt zwiedzania Bułgarii.



Monastyr Rylski - Bułgaria
Freski na suficie Monastyru Rylskiego - Bułgaria
Monastyr Rylski faktycznie robi wrażenie. Zagubione miejsce w górach do którego prowadzi wąska droga zakończona parkingiem przed bramą wejściową w wysokim murze. Po przekroczeniu bramy widok zapiera dech w piersiach. Szkoda tylko, że mieliśmy paskudną deszczową pogodę.
Po zwiedzaniu monastyru jedziemy dalej z mocnym postanowieniem, że jednak musimy znaleźć warsztat ze spawarką.
Na przedmieściach Ryły znajdujemy małą stację obsługi BP. Spawarki nie mają, ale jeden z pracowników wsiada z nami do samochodu i jedziemy do warsztatu jego znajomych. Pół godziny roboty, koszt naprawy około 30 zł, jedno Tyskie i możemy jechać dalej.
Docieramy do Sofii, worek z deszczem rozwiązał się na dobre. Zwiedzamy tylko Cerkiew Aleksandra Newskiego i jedziemy dalej. Musimy dostać się do Wielkiego Tyrnowa. Droga nudna i monotonna. Śpimy gdzieś w bliżej nieokreślonym miejscu.


05.09.2010 -  Droga do Slanic (Rumunia)Rano robimy krótki spacer po Wielkim Tyrnowie i jedziemy w stronę mostu na Dunaju.
Od granicy robi się przepiękna pogoda. W Bukareszcie tankujemy samochód i jedziemy dalej na północ w stronę Braszowa. Znowu przestajemy się spieszyć i wybieramy boczne dróżki do dalszej jazdy. W Campinie stwierdzamy, że mamy blisko do miejscowości Slanic, gdzie znajduje się kopalnia soli i słone jezioro. Jedziemy zobaczyć. Obijamy w drogę 214 i jedziemy w stronę Alunis. Teoretycznie bezpośredniego dojazdu do Slanic od tej strony nie ma, ale staramy przebić się górami.
Kilka kilometrów przed celem zawieszamy się na mostach i jesteśmy totalnie unieruchomieni.


Niezbędne jest użycie Hi-lifta. Po kilku godzinach samochód zostaje uwolniony z pułapki. Uszkodzeń nie ma.
Okazało się, że ktoś głębokie na pół metra koleiny wypełnił świeżym sianem. Ponad 2-tonowy Land Rover nie miał szans na takim podłożu. Zrobiło się ciemno, w oddali widać światła Slanica, ale nie ryzykujemy dalszych przygód - zostajemy tu na noc.

06.09.2010 -  Transylwania, Szosa Transfogarska (Transfăgărăşan)

Wstajemy o świcie, zjeżdżamy do Slanica i okazuje się, że wszystko pozamykane - wszak już po sezonie turystycznym. Jedziemy dalej do Braszowa - Aśka nie może się doczekać Transylwanii.

Po drodze mijamy miejscowości z malowniczymi cerkwiami - Rumunia
Mijamy Braszów i obieramy kierunek na Bran - tam mamy do zwiedzenia Zamek Drakuli.
Faktycznie całe miasteczko żyje z legendarnego wampira. Drakula znajduje się na kantorach wymiany, sklepach, restauracjach. Rzut oka na stragany z pamiątkami - czego tu niema - kubki z Draculą, zęby wampira, mniej lub bardziej mroczne t-shirty. Kupujemy to co zawsze - magnesik na lodówkę.
Czas na zwiedzanie zamku Draculi.

Krzyż przed wejściem do zamku Draculi - Bran - Rumunia

Zamek Drakuli - Bran - Rumunia

Historia Drakuli w książce i filmie - Bran - Rumunia
Po zwiedzaniu zamku kierujemy się dalej - przed nami kulminacyjny punkt programu. Słynna Szosa Transfogarska (Transfăgărăşan) - jeden z przykładów szaleństwa Nicolae Ceausescu.
Wjeżdżamy na drogę 7c - początkowo trasa wiedzie przez lasy i tylko liczne zakręty i rosnąca wysokość zwiastuje ciekawe doznania. Po drodze mijamy ekipę rodaków w Fiatach 125p i Polonezie sanitarce.
Wysokościomierz pokazuje kolejne setki metrów pokonanych w stronę szczytu. Robi się coraz chłodniej, wyłaniają się pierwsze ośnieżone szczyty. Zatrzymujemy się co kilka minut na zdjęcia.

Góry Fogarskie - Rumunia
Szosa Transfogarska - Transfăgărăşan - Rumunia
Wijąca się nitka szosy Transfogarskiej pokazuje nam jaką wysokość pokonaliśmy, uzmysławia również jak imponujące może być dzieło szaleńca. Tuż przed szczytem spotykamy rumuńskich pasterzy, Chętnie pozują do zdjęcia, zachwalają owcze sery własnego wyrobu. Kupiony od nich ser był świeży do Bożego Narodzenia, kiedy to został pochłonięty przez świątecznych gości (ciekawe, który zakopiański oscypek tyle wytrzyma).
Szosa Transfogarska - (Transfăgărăşan) - rumuńscy pasterze
Już po zmroku zjeżdżamy z szosy Transfogarskiej. W zasadzie to już koniec naszej wycieczki - zostało nam jeszcze kilkanaście godzin jazdy do domu.
Śpimy przed granicą węgierską na plantacji kukurydzy.

07.09.2010 - Węgry, Słowacja, Polska

Rano tankujemy, przekraczamy granicę i przez Węgry, Słowację docieramy do Polski. Wieczorem jesteśmy w domu.

Planu w całości nie wykonaliśmy, nie byliśmy w wielu miejscach które chcieliśmy zobaczyć. Na pewno wrócimy w te rejony. Zostało tam jeszcze dużo do zobaczenia....





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz